Warszawa 10.08.2011 r. 

Jadwiga Sosińska
02-638 Warszawa
ul.Bełska


 PAN PREZYDENT PR
PAN PREMIER RP
PAN PROKURATOR GENERALNY RP
PAN MINISTER SPRAWIEDLIWOŚCI RP
PAN MARSZAŁEK SEJMU
PAN MARSZAŁEK SENATU
PAN RZECZNIK DYSCYPLINARNY SĘDZIÓW
PANI RZECZNIK PRAW OBYWATELSKICH
SEJMOWA KOMISJA SPRAWIEDLIWOŚCI I PRAW CZŁOWIEKA
SEJMOWA KOMISJA d/s NACISKU


Szanowni Państwo,
Szanowni Spółdzielcy,


Wobec treści ogłoszonego wyroku wydanego w dniu 3.08.2011 r. w sprawie XXIV C 1257/09 i umorzenia sprawy XXIV 878/09 przez SSO Pawła Pyzio w sprawie mojej sąsiadki muszę powiedzieć Państwu,że kolejny raz doznałam szoku w Sądzie.Z kolei ten sam sędzia sądził moją sprawę o ustalenie,że uchwała ZP z daty 28.05.2010 r. nie istnieje.Wyrok w załączeniu.Miałam więc porównanie jak toczą się sprawy u tego samego Sędziego i jakie zapadają wyroki.

Mam prawo wypowiedzieć się w tej sprawie,i skomentuję to co było moim udziałem jako podsądnej i jako obserwatora obu spraw sąsiadki-o tytuł prawny do nowego mieszkania i o przymuszaniu jej do "zdania" mieszkania własnościowego "starego" w zamian za uzyskanie tytułu prawnego do nowego lokalu.Takiej ceny żąda prezes za prawo,które gwarantuje ustawa bez żadnych warunków "zdawania" mieszkania własnościowego.

Wszystkie 3 sprawy Sędzia prowadził w duchu sprawiedliwości,uwzględniając przepisy prawa,bezstronnie i z niebywałą wnikliwością. Moja sprawa została osądzona zgodnie z prawem,zgodnie z orzecznictwem SA (wyrok w załączeniu).
Sprawy mojej sąsiadki były prowadzone również bez zarzutu-jak należy,po prostu wzorowo.
Gdy usłyszałam treść publikacji to omal nie padłam-wyrok Sędzia wydał niejako w próżni prawnej,twierdząc,że wykładnia prawa SN tej sprawy nie dotyczy. Większych "bzdur" dawno nie słyszałam-ostatnio kilka miesięcy temu-przy oddaleniach przez SSO w wydziale III i XXIV pozwów o nieistnienie uchwał ZP podjętych w dniu 28.05.2010 r.-gdy sędziowie twierdzili,że członek spółdzielni mieszkaniowej nie ma interesu prawnego do wniesienia pozwu o ustalenie nieistnienia uchwał ZP uchwalonych po dniu 31.12.2007 r.

Słyszałam od adwokatów i radców prawnych,że sędzia ten jest postrzegany jako mądry i sprawiedliwy-bez względu z jakim wyrokiem się wychodzi z sali sądowej-czy grę się przegrywa czy wygrywa-zawsze z literą prawa.Zresztą mój wyrok był tylko tej opinii potwierdzeniem.

Pozbawiając moją sąsiadkę tytułu prawnego do nowego mieszkania-gdy spełniła  warunki ustawy-nie poznałam "mojego Sędziego".Mam absolutnie przekonanie,że ten wyrok nie jest tego Sędziego,tym bardziej,że Sędzia zachowywał się jakby wyrok wygłaszał w poczuciu własnej winy. Od 15-stu lat obserwuję pracę Sędziów w sądach wszystkich instancji-na salach sądowych widać jak i kto pracuje. Widać też jak i który sędzia gmatwa,zapętla sprawy-byle by tylko nie prowadzić ich w sposób nazwijmy to "normalny i przyzwoity". Sędzia Paweł Pyzio właśnie w taki sposób-normalnie- prowadził wszystkie 3 sprawy-a wyrok w jednej z nich zapadł jak z kosmosu.
Panie Sędzio,kto Panu kazał wydać taki wyrok,wyrok pozbawiający praw moich sąsiadów do nowego mieszkania,w którym rodzina ta mieszka od 13-stu lat za zgodą i wiedzą prezesa spółdzielni SBM Politechnika ? Zarząd rozliczył wkład budowlany,podobnie jak rozliczył sekretarce swojej,mieszkającej również w tym bloku-a która otrzymała prawa do mieszkania wnosząc wkład budowlany na tych samych zasadach co moja sąsiadka. Tak samo nadał prawa synowi działacza Rady Nadzorczej-też mieszka w tym samym bloku co sąsiedzi moi i też wnieśli wkład budowlany na tych samych zasadach,wedle tych samych reguł. Czy dlatego,że moi sąsiedzi nie należą do sitwy,tylko są uczciwymi ludźmi z krewi i kości,to nie dostaną tytułu prawnego w RP ? Co Pan najlepszego zrobił Panie Sędzio? Ile krzywdy sędziowie robią obywatelom RP ?Czy tak będzie bez końca,czy nadejdzie kres tej nieograniczonej niczym władzy,która krzywdzi spółdzielców i ich rodziny! W jakiej ja żyję RP ? Praworządnej ? To kpina jakaś!
Panie Prezydencie RP,
w jakim ja żyję kraju,jeśli sędziowie nie podlegają ustawom tylko sądzą nas wedle swojego "widzimisię" ?
Zwróciłam się z prośbą o chwilę rozmowy z sędzią-do której mnie polecono przez znajomych,znajomych itd. Wyżaliłam się jej za 15 lat tułaczki po sądach i poszukiwania prawdy i prawa. To co usłyszałam to straszne-dla zwykłego,uczciwego człowieka.

Panie Prezydencie,
póki zapadają wyroki wbrew prawu,póki w sądownictwie obowiązuje system nagród i kar w wydziałach,w sądach oraz system świadczenia wzajemnych usług sędziów (Ty mi załatw tę sprawę,a ja ci pomogę w tamtej..)-o których to dowiedziałam się od Sędzi proszę o wydanie polecenia zlikwidowania haseł znajdujących się na kolumnach SN i SA w Warszawie,bo nijak się one mają do rzeczywistości i tylko wprowadzają w błąd uczciwych ludzi.Co niepokoi-głos Sędzi,która skonkludowała naszą krótką rozmowę,że "aktualnie Sędziowie nie podlegają żadnej kontroli".


Reasumując stwierdzam,że Sędzia Paweł Pyzio,który mógłby być moim wnukiem-wydał wyrok nie tylko wbrew prawu dla moich sąsiadów,ale przede wszystkim wbrew sobie.Żyję niemało lat na tym świecie i znam się na ludziach-potrafię odróżnić ziarno od plew,i dobro od zła.
Panie Prezydencie-my podsądni czekamy na zmiany w sądownictwie-kiedy one nastąpią? Żeby żyć trzeba w coś wierzyć-w prawdę,w sprawiedliwość,w prawo..A tego w sądach wszystkich instancji w RP nie ma!!!


Z poważaniem

Jadwiga Sosińska


Polecam poniższą lekturę...władzy i tym,którzy nie czują potrzeby przeprowadzenia zmian w sądownictwie i dokonania trzęsienia ziemi podobnie jak w wojsku!,o czym donoszą media.Ci z władz,którzy nie bywają w sądach, może powinni  uruchomić wyobraźnię jak jest dziś w wolnym kraju -po poniższym artykule-który opisuje sądownictwo sprzed 8-miu lat (a teraz jest o wiele,wiele gorzej!!! )

Dokąd idziesz, Temido
Tomasz Lipko
2003-04-25

Na łapówkach zarabiają pracownicy sądów, adwokaci i pośrednicy. Płacą przedsiębiorcy - żeby załatwić sprawę szybko i pozytywnie
W zasadzie kupić można wszystko - błyskawiczną rejestrację spółki i ekspresowy wypis z dokumentów hipoteki - mówi Robert Zawada, 34-letni warszawski prawnik, który sześć lat temu zaryzykował oszczędności i razem z kolegą postanowił założyć kancelarię prawną. - Można mieć przyspieszenie postanowień sądowych albo ich opóźnienie. Klienci z górnej półki mogą sobie zamówić zniknięcie ważnych pism procesowych albo kluczowych dla sprawy dowodów. Proces można poprowadzić tak, że nie pomoże nawet sąd II instancji, który przecież pracuje tylko na dokumentach.

Robert jest adwokatem, który odniósł sukces. - Parę lat temu była bardzo dobra koniunktura, a ja wróciłem właśnie z praktyki w USA i miałem pomysł na zdobycie części rynku - opowiada o tym, jak przez sześć lat budował firmę, w której pracuje dziś 30 osób. - Potem była tylko ciężka praca.
Od początku skupił się na sprawach gospodarczych, ale nie tykał zleceń, w których zaangażowany był skarb państwa, samorząd lub zorganizowane grupy przestępcze. Ze względu na reputację swojej kancelarii uznaje je za sprawy "podwyższonego ryzyka". Niezależność kosztuje go ciężką pracę, ale stać go na to, żeby wyrzucić za drzwi gangsterów z miasta i podziękować przedstawicielom Ministerstwa Skarbu Państwa. Stać go także na to, by porozmawiać ze mną na temat tak zwanych załatwiaczy.

Jak to się robi?

Jest publiczną tajemnicą, że w polskich sądach łapówki co najmniej od kilku lat potrafią dokonywać cudów. Większość prawników przeszła nad tym do porządku dziennego, traktując to jednocześnie jako zawodowy temat tabu. Oczywiście, nie wyciąga się tego tematu przede wszystkim przy obcych.

W renomowanych kancelariach prawniczych na hasło "załatwiacze prawnicy (zaprzyjaźnieni ze mną jeszcze z czasów studenckich) kierowali mnie bezpośrednio do głównych szefów. Ci kończyli krótką rozmowę uprzejmym: "Po przemyśleniu oddzwonimy do pana". Zwykle był to koniec.

Udało mi się jednak znaleźć kilku, którzy zgodzili się opowiedzieć mi, jak to robią sami.

Mają duże kancelarie. Zapewniają obsługę prawną największym firmom w stolicy. - Muszę płacić haracz po to, żeby sąd dotrzymywał terminów, które gwarantuje mi kodeks postępowania cywilnego - Robert, młody adwokat, mówi mi, w jaki sposób system korumpuje ostatnich prawników, którzy mają jeszcze jakiekolwiek skrupuły. Najbardziej karykaturalny przykład to sądy rejestrowe i hipoteka, czyli fundamenty funkcjonowania dużych firm.

"Załatwiacze" w rejestrach i hipotece

W każdej większej firmie co roku ma miejsce kilkanaście zdarzeń, które muszą zostać zarejestrowane w sądzie. Zmiany w zarządzie, zmiany prokurentów, wspólników i akcjonariuszy, zabezpieczenie kredytów hipoteką na nieruchomościach - jeżeli to wszystko nie jest zarejestrowane w sądzie, firmę ogarnia paraliż: nie może startować w przetargach, składać ofert, zaciągać kredytów. Bez wpisów w rejestrze nowy członek zarządu ma problemy w dostępie do konta, a firma budowlana nie może podzielić wybudowanego osiedla na apartamenty do sprzedania. W normalnym trybie zawalone dokumentami sądy wydają postanowienia nawet po upływie kilkunastu miesięcy. W biznesie potrzebne są one często z dnia na dzień, dlatego na rynku pojawili się ludzie, którzy za pieniądze załatwiają przyspieszenie procedury.

- W samej tylko Warszawie jest ich co najmniej kilkudziesięciu - Robert przyznaje, że korzysta z ich usług. - Bez tego nie byłbym w stanie zagwarantować moim klientom skutecznej obsługi prawnej i musiałbym wyrzucić na bruk trzydziestu pracowników.

- Często korzystasz z "załatwiaczy"?

- Zawsze, kiedy muszę. Obsługa prawna to nie tylko negocjowanie kontraktów i spektakularne procesy, ale także codzienna biurowa harówa, bieganie po sądach i urzędach.

Tak więc pośrednicy - oferujący ekspresowe przyspieszenia za pieniądze - stali się ważną i potężną gałęzią usług w warszawskim biznesie. Minimalna cena najprostszego przyspieszenia przyjętego w środowisku za "opłatę administracyjną" to 3 tys. zł.

- "Załatwiacze" to wieloletni znajomi sędziów, byli adwokaci, radcy, osoby często powszechnie znane - opowiada Adam Królikiewicz, współwłaściciel innej warszawskiej kancelarii. - Mają swoje kancelarie, do których nieraz przychodzą w roli petentów największe sławy palestry, profesorowie prawa, ludzie, którzy zasiadają w senatach wyższych uczelni.

Filozofia kształcenia młodych radców i adwokatów gwarantuje, że najpóźniej zaraz po studiach poznają oni od podszewki mechanizmy korupcji w wymiarze sprawiedliwości.

- Miałem obowiązkowe praktyki w sądzie gospodarczym jako młody aplikant adwokacki - opowiada mec. Królikiewicz historię sprzed sześciu lat. - Pewnego dnia sędzia, odchodząc na chorobowe, powiedziała nam: "Przygotujcie wnioski z jednej szafy. Jak skończycie, macie wolne". Żeby do końca miesiąca mieć wolne, przez kilka dni pracowaliśmy po dziesięć godzin i przerobiliśmy wielką stertę dokumentów czekających na rozpatrzenie. Kiedy kierowniczka sekretariatu sądowego zorientowała się, co zrobiliśmy, urządziła nam przy wszystkich upokarzającą awanturę. Zlikwidowaliśmy tej pani dodatkowe źródło dochodów na ładnych parę miesięcy.

Sprawiedliwość via hala maszyn

Centralnym nerwem warszawskiego sądu gospodarczego jest trochę zapuszczone pomieszczenie rozbrzmiewające stukotem enerdowskich maszyn do pisania. To tu kilkadziesiąt maszynistek przepisuje wszystkie sądowe postanowienia, decyzje i wyroki. Dla dziesiątków tysięcy firm mających siedzibę w Warszawie cztery linijki pisma decydują o stracie albo odzyskaniu milionów złotych. Takie pismo nazywa się "klauzulą wykonalności" albo "zabezpieczeniem powództwa". Podpisana za późno klauzula wykonalności to dla firmy starającej się o zwrot długów przegrana w wyścigu wierzycieli, a podpisane ekspresowo zabezpieczenie powództwa to dla producentów oprogramowania czy koncernów muzycznych jedyna możliwość zatrzymania tirów ze spiratowanymi płytami, zanim rozjadą się na bazary w całym kraju.

Od kolejności, w jakiej enerdowskie maszyny wypluwają najważniejsze dokumenty, coraz częściej zależy faktyczna wygrana w sprawie o duże pieniądze, kontrakt czy przejęcie firmy.

Czasem wystarczy tylko miesiąc, żeby - via hala maszyn - zablokować komuś np. udział w przetargu albo wywiezienie majątku firmy za granicę.

Wpływanie na poziomie hali maszyn to ingerencja nieporównywalnie większej wagi niż drobne zabiegi w rejestrach handlowych i hipotece. To nie są już "opłaty administracyjne". Poprzez inteligentne "tasowanie papierów" w hali maszyn w sprawach gospodarczych można przyspieszyć egzekucję wydanego wcześniej wyroku.

Zdzisław, były sędzia

Zdzisław na co dzień żyje męczącymi przyspieszeniami w hipotece, często wpada też do hali maszyn. Przyspieszenia są męczące, bo - między innymi ze względu na coraz częstsze wizyty Zdzisława i jego konkurentów - prezesi warszawskich sądów zabronili interesantom wchodzić do pokojów w budynkach sądów hipotecznych przy ul. Miodowej. Tymczasem popyt jest coraz większy: firmy budowlane, hotelarskie, spółki inwestujące w centra handlu i multikina. A oprócz podmiotów prawnych Zdzisław obsługuje także osoby fizyczne. Tak więc babcia, która chce przed śmiercią przepisać na wnuczka swoje mieszkanie, ma to załatwione w tydzień za jedyne dwanaście emerytur.

Najlepsi jego klienci to ludzie w dramatycznej sytuacji. Na przykład ojciec, który musi wziąć szybko kredyt na operację chorego dziecka, albo zarząd spółki, który ratując firmę przed bankructwem, chce sprzedać część swoich nieruchomości.

Zdzisław nie może mieć lepszych referencji - jest byłym sędzią. To właśnie oni są najlepszymi pośrednikami. Odchodzą tylko z zawodu, a nie ze środowiska.

Zdzisław, bezpośredni pięćdziesięciolatek opalony w solarium, nie wie, że jestem dziennikarzem. Przyszedłem do jego kancelarii na warszawskiej Pradze z polecenia jednego z zaprzyjaźnionych adwokatów, reprezentuję zadłużoną spółkę, która chce uniknąć egzekucji komorniczej. Jak zapewne większość nowych klientów, mogę liczyć na trzydzieści minut w terminarzu pana Zdzisława. Zaczyna rozmowę bezceremonialnie, dla rozluźnienia atmosfery opowiada ze śmiechem, jak jeden z jego młodszych konkurentów zdeterminowany, by wyciągnąć potrzebne akta, zdecydował się na miesiąc zamieszkać z dziewczyną z sekretariatu. Młode pokolenie pośredników uważane jest przez prawników za szczególnie bezwzględne.

Od czasu kiedy kilka lat temu Zdzisław odszedł sfrustrowany z zawodu, w jego byłej pracy niewiele się zmieniło. - Większość kolegów, z którymi sądziłem jeszcze w PRL-u, ciągle "robi w fabryce" - mówi, spoglądając już na zegarek. - I powiem ci, że mają naprawdę ciężko.
 Czarna lista Jachnickiego

- Polski sędzia zarabia mniej niż adwokat i radca prawny, często zarabia mniej niż kierowca człowieka, którzy przyjechał się przed nimi kłócić o pieniądze - uważa Tomasz Jachnicki, właściciel dużej kancelarii prawniczej, który jako jeden z nielicznych próbował głośno mówić o sądowych łapówkach. - Wielu ma problemy z utrzymaniem rodziny, a rozstrzygają spory sięgające milionów.

W zeszłym roku na oficjalnej stronie internetowej swojej kancelarii (www. jachnicki.com.pl) Jachnicki umieścił "czarną listę polskich sędziów" oraz rozpoczął publiczną dyskusję pt. "Działanie niektórych sędziów i prokuratorów kompromituje wymiar sprawiedliwości. Czekamy na twoje opinie i przykłady". Numery spraw i nazwiska sędziów przysyłali ludzie z całego kraju.

Sektor usług się rozwija

Sam Zdzisław nie jest jakąś szczególnie znaczącą postacią w warszawskich sądach. Z kilkudziesięciu tysięcy spraw rocznie Zdzisław może przyspieszyć jakieś sto. W samych tylko wydziałach gospodarczych jest jednym z kilkudziesięciu operatywnych pośredników. Przeważają wśród nich byli sędziowie i radcy prawni PRL-owskich przedsiębiorstw, choć ostatnio coraz częściej zdarzają się ludzie bez wykształcenia prawniczego, a nawet bez średniego. Ich wpływy w polskiej gospodarce sięgają już tak wysoko, że zaczęli się nimi interesować ekonomiści i instytuty badawcze.

- Mimo że w środowisku powszechnie wiadomo, czym się zajmują, w ich sprawie obowiązuje niepisana umowa - mówi dr Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha. - Swobodnie poruszają się po większości sądowych korytarzy, wchodzą do pokojów urzędników i do gabinetów sędziów. Wylewnie witają się z wieloma sędziami i adwokatami - osobami znanymi i powszechnie szanowanymi. Dziś nie sposób już odróżnić tych, którzy zajmują się "drobnymi popchnięciami", od tych, którzy pozwalają sobie na wynoszenie dokumentów z sekretariatów.

Wynoszenie dokumentów to jedno z najpoważniejszych przestępstw sądowych. Jest ono jednocześnie popularną usługą, zwłaszcza w sądach karnych, gdzie zniknięcie jednego dowodu potrafi rozbić całą linię oskarżenia. Takie usługi wprowadzili kilka lat temu gangsterzy właśnie do sądów karnych, ale pomysł od razu się wszystkim spodobał.

  - Kiedyś zaginęły akta, gdy był potrzebny jeden tylko dokument do tego, żebym mógł z komornikiem lecieć i odzyskiwać pieniądze zasądzone już przez sąd - mec. Królikiewicz opowiada mi o największym koszmarze w swojej karierze. - Żeby nie stracić kilkudziesięciu tysięcy złotych należności mojego klienta, musiałem odtwarzać dziesiątki starych faktur, rachunków, kopii przelewów. Przegrałem sprawę mimo wygranej w sądzie. Jestem przekonany, że mój przeciwnik zapłacił za zniknięcie tego dokumentu. Zyskał miesiąc, co pozwoliło mu ukryć majątek.

To właśnie w sądach gospodarczych (a więc tam, gdzie przyspieszenie w sekretariacie przesądza o skutecznej egzekucji wyroku czyli faktycznym wygraniu sprawy) usługi tego typu najszybciej przekształciły się w normalną branżę ze sztywnymi cenami, terminami wykonania, a nawet reklamą. W ekonomicznych i prawniczych gazetach pojawiły się kłujące w oczy anonsy: "Spółki rejestruję od ręki", "Rejestracja spółek - 7 dni". Znane są także adresy kancelarii i nazwiska osób, które zawodowo zajmują się wpływaniem na sprawy via sekretariaty.

- Ale nie mówi się źle o własnym środowisku, bo tego systemu i tak nie da się zmienić, więc lepiej przejść nad tym do porządku dziennego i nie podcinać gałęzi, na której się siedzi - mówi Robert, pierwszy z adwokatów, który zgodził się na ten temat otwarcie rozmawiać.

- I właśnie dlatego nikt z dużych kancelarii nie będzie chciał z tobą rozmawiać - ostrzegali mnie znajomi prawnicy, których pytałem o radę.

Tymczasem działające w Polsce firmy coraz częściej zastrzegają w umowach, że w razie jakiegokolwiek konfliktu polskie sądy będą z góry wykluczone z orzekania, a sporne sprawy mają rozstrzygać sądy arbitrażowe w Berlinie czy w Paryżu.

- Nie sposób ustalić, jaka część wyroków w sprawach o duże pieniądze jest dziś w Polsce rozpatrywana w normalnym trybie - mówi jeden z najbardziej poważanych adwokatów, właściciel znanej kancelarii. - Ale faktem jest, że coraz częściej nasi klienci nie mają w sądzie szans, jeśli nie zapłacą pośrednikom tylko za to, by w naszych papierach był porządek, bez względu na to, jak mocne mają dowody i dobrych adwokatów.

Bank Światowy ostrzega przed Zdzisławem
Rozbudowany system korumpowania pracowników wymiaru sprawiedliwości przeraża już międzynarodowe banki i instytucje finansowe, które oceniają wiarygodność naszego państwa. W przygotowanym niedawno raporcie specjaliści Banku Światowego ostrzegają, że już od kilku lat polskie sądy uważane są za instytucje, od których trzeba się trzymać z daleka.

- Ludzie, z którymi mieliśmy kontakt, prawnicy, biznesmeni przedstawili nam niezwykle niepokojący obraz - mówi Jacek Wojciechowicz z Banku Światowego. - Z ich opowieści wynikało jednoznacznie, że wyrok, zwłaszcza w sprawach gospodarczych, jest w Polsce do kupienia, i to na coraz wyższym szczeblu. Mamy poważne wątpliwości co do uczciwości procesów gospodarczych między największymi firmami w kraju.

- Jakich?

- Mam panu powiedzieć nazwy firm i nazwiska sędziów? Trzy lata temu w specjalnym dokumencie opartym na zeznaniach wiarygodnych świadków informowaliśmy najważniejsze osoby w państwie, że zablokowanie przygotowywanej w Sejmie ustawy kosztuje trzy miliony dolarów. Zanim ten raport ujrzał światło dzienne, przeleżał cztery bite miesiące w biurkach marszałka Sejmu, premiera i najważniejszych ministrów. Politycy uaktywnili się dopiero wtedy, kiedy wiadomość przedostała się do prasy - od lewa do prawa z oburzeniem zarzucali nam zmyślanie i fabrykowanie faktów. Żądano konkretnych dowodów, nazwisk naszych informatorów oraz skorumpowanych posłów. Gdybym wiedział, jaka będzie publiczna nagonka na dokument, którym chcieliśmy pomóc państwu, sam bym pierwszy wrzucił go do niszczarki.

Jednak wielu informatorów Banku Światowego na własną rękę szuka sposobów, żeby przebić się ze swoimi ostrzeżeniami do opinii publicznej. Są to między innymi sędziowie zdesperowani dramatycznym upadkiem morale w swoim środowisku.

Sędziowie nie do ruszenia

Anna Czapracka jest energiczną pięćdziesięcioletnią sędzią z Poznania, znaną w środowisku. Znaną głównie z tego, że głośno krzyczy o korupcji w swoim zawodzie. W stowarzyszeniu sędziów Iustitia przygotowywała kolejne programy walki z korupcją, współpracuje z amerykańskimi uczelniami, jest też doradcą Banku Światowego. To właśnie w raporcie przygotowanym dla Banku Światowego ujawniła, że coraz częściej na prowincji sędziowie za "życzliwość" wobec jednej ze stron nie żądają już nawet pieniędzy. Może być to zaproszenie na obiad, pożyczenie książek prawniczych albo nawet okresowe podwożenie do pracy przez zaprzyjaźnionego adwokata. - Szkody, jakie wyrządzają łapówki w sądach, przekreślają wysiłek całej rzeszy uczciwych, oddanych pracy sędziów - mówi sędzia 

Czapracka. - Bo przecież przytłaczająca większość całego zawodu to prawi ludzie harujący w spartańskich warunkach - podkreśla.

Mimo to sędziowie z sądów dyscyplinarnych bardzo często nie uchylają immunitetów swoim kolegom podejrzanym o pospolite przestępstwa kryminalne.

W Krakowie sędzia jest podejrzany o współpracę z szajką oszustów przy legalizacji wartych kilka milionów dolarów zabytkowych kamienic w centrum Krakowa. Sprawę bada prokuratura.

W Toruniu sędzia sądu okręgowego jest podejrzany o fałszowanie akt w sprawie karnej, którą rozpatrywał.

To przykłady opisywane w prasie tylko w ostatnich kilku tygodniach. W żadnym z tych wypadków sąd dyscyplinarny nie uchylił immunitetu podejrzanym sędziom i nie pozwolił im wymierzyć jakiejkolwiek kary.

Granicę bezpieczeństwa kilka lat temu wyznaczył Zbigniew Wielkanowski, dziś będący już legendą wśród sędziów. Jako szef wydziału karnego toruńskich sądów na oczach całego miasta balował z hersztami miejscowego półświatka - tymi samymi, których zresztą wcześniej sam sądził za udział w ulicznej strzelaninie. Jakby tego było mało, grzywny i nawiązki zasądzane przez niego w kolejnych wyrokach zasilały klub strzelecki, w którym bandyci doskonalili swoje umiejętności, a w wolnym czasie balowali razem z zaprzyjaźnionym sędzią. "Rzeczpospolita", która ujawniła cały skandal, sugerowała, że w zamian za zaskakująco łagodne wyroki dla gangsterów sędzia miał dostać od miejscowej mafii między innymi luksusowego mercedesa. Wielkanowski nie był w stanie przedstawić odpowiednich rachunków kupna wozu. Mimo to w połowie kwietnia, po wielomiesięcznym śledztwie, sąd odmówił wszczęcia postępowania dyscyplinarnego w tej sprawie. Ta decyzja odbiła się już szerokim echem w całym środowisku, wielu prawników uznało, że jest to skandaliczny przykład bezkarności sędziego. Minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk zapowiedział, że sam szczegółowo zbada całą sprawę, wyjaśnień oczekuje także Krajowa Rada Sądownictwa.

- Na całym świecie prawnicy przez całe życie harują na swoje nazwisko, żeby zostać sędzią - uważa Tomasz Jachnicki. - W Europie czy USA nie może być dla prawnika większego prestiżu. Tymczasem w Polsce to stanowisko na samym końcu łańcucha pokarmowego. Sędziowie tyrają w zrujnowanych i zagrzybionych pomieszczeniach za półdarmo, bez autorytetu i szacunku. Tacy ludzie wymierzają w tym kraju sprawiedliwość. Sędziowie, którzy stanowią trzecią władzę w państwie, zrozumieli, że nie mogą w tym kraju liczyć na nikogo. Z wyjątkiem siebie.
Przewodnicząca polskiego oddziału antykorupcyjnej organizacji Transparency International Julia Pitera pokazuje mi skargi na nieuczciwość w procesach sądowych. Listy prywatnych osób podpisane imieniem i nazwiskiem nie wzywają nawet do ukarania poszczególnych sędziów, są raczej rodzajem zadumy nad stanem polskiego wymiaru sprawiedliwości. "Panie prezesie, panie i panowie sędziowie! To Państwo jesteście palestrą tego narodu, to Wy nas, maluczkich, przed cwaniaczkami chronić powinniście. Jeżeli nie na Was, to na kogo my mamy liczyć w tym państwie?!".

"Mam siedemdziesiąt lat, przeżyłam okupację i stalinowskie kazamaty, ale nie czułam nigdy takiej bezsilnej wściekłości wobec własnego państwa, jak wówczas, kiedy w imieniu Rzeczypospolitej odczytany mi został wyrok sądu".I JA TEŻ PANIE PREZYDENCIE,I JA TEŻ..

Z poważaniem
Jadwiga Sosińska