Spółdzielcza pętla

Tygodnik "Wprost", Nr 1132 (08 sierpnia 2004)

 

Skończmy z wyzyskiem 12 milionów Polaków!
Około 30 proc. dzieci w Neapolu i jego okolicach nie chodzi do szkoły. Oficjalne bezrobocie w regionie sięga 60 proc. Ale edukację i pracę zapewnia tam neapolitańska mafia kamorra, licząca ponad 100 rodzin oraz 5 tys. tzw. członków honorowych. Rząd w Rzymie wie, że de facto nie sprawuje nad regionem żadnej kontroli. W Polsce na straty spisano znacznie większe połacie kraju - rządzą tam bossowie jednej z najgroźniejszych polskich mafii, prezesi największych spośród około 5 tys. spółdzielni mieszkaniowych.
Tak jak szefowie kamorry są oni nietykalni, bo mogą zaoferować po preferencyjnych cenach - wedle uznania - mieszkania oraz atrakcyjną pracę (w spółdzielczej administracji). "Myślicie, że sędzia czy prokurator nie potrzebują mieszkania?" - miał się zwrócić do grupy chcących go odwołać mieszkańców Tadeusz Stachowski, prezes największej w kraju Spółdzielni Mieszkaniowej Osiedle Młodych w Poznaniu (odznaczony przez prezydenta Kwaśniewskiego Srebrnym Krzyżem Zasługi). Zenon Procyk, prezes SM Pojezierze w Olsztynie, dla prokuratora, sześciu sędziów, prorektora uniwersytetu, członka rady miasta i komendanta policji przeznaczył mieszkania w specjalnym bloku (za metr kwadratowy płacili 1511 zł, czyli mniej więcej 800 zł mniej, niż wynosi cena rynkowa w mieście). Pracujący na zlecenie "Wprost" fotoreporter Kacper Pempel, który 23 lipca zrobił zdjęcia Procykowi, osobie publicznej, został zatrzymany przez wezwaną przez prezesa policję (spisała dane Pempela).
Niepokornych lokatorów prezesi wyrzucają ze spółdzielni i próbują skompromitować w oczach lokalnej społeczności. Za wszystkim kryją się gigantyczne pieniądze, bo 12 mln Polaków, lokatorów spółdzielni mieszkaniowych, płaci rocznie około 18 mld zł czynszów! Nie wiedzą, za co dokładnie płacą i dlaczego akurat tyle, bo spółdzielczych kacyków nikt naprawdę nie rozlicza i nie kontroluje - poza związkiem rewizyjnym, do którego sami należą i którego działalność opłacają. Włoskim mafioso grozi przynajmniej więzienie; ich polskim odpowiednikom w spółdzielniach mieszkaniowych - grzywna w wysokości trzech miesięcznych pensji!

Omerta po polsku
"Gdybyśmy chcieli odnaleźć początki wspólnot mieszkaniowych w Polsce, prosty ślad zaprowadzi nas do Biskupina" - czytamy w albumie Zuzanny Śliwy "Spółdzielczość mieszkaniowa w Polsce". Takimi bredniami władze spółdzielni karmią nas, by uzasadnić utrzymywanie państwa w państwie, czyli poddanych ich władzy "małych miast", bo tym są spółdzielnie liczące nawet 10-40 tys. członków (trzeba jeszcze doliczyć ich rodziny).
Gra toczy się o pieniądze równe 10 proc. rocznego budżetu Polski, które do dyspozycji mają spółdzielnie mieszkaniowe. Wobec mieszkańców władze SM-ów stosują swoistą omertę, czyli zmowę milczenia. Alfons Łykowski, członek Gnieźnieńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, zażądał wglądu w jej bilans roczny, by się dowiedzieć, ile zarabia zarząd. Następnego dnia nie wpuszczono go na zebranie członków spółdzielni, a "nieznani sprawcy" grozili na ulicy jemu i jego koledze. We wrześniu 2003 r. wyrzucono z Osiedla Młodych 11 członków (m.in. posłankę PiS Annę Borucką-Cieślewicz), po tym jak wygrali w sądzie sprawę o odrzucenie bilansu spółdzielni. - W tej spółdzielni kwitnie kreatywna księgowość. Sądy odrzuciły już bilanse spółdzielni za trzy lata! - wyjaśnia Borucka-Cieślewicz. Prezes Stachowski znalazł sposób na załatanie dziur w budżecie: w połowie 2003 r. spółdzielnia narzuciła lokatorom jednorazową podwyżkę opłat za wodę (w wysokości 100-300 zł), rzekomo konieczną ze względu na błędy w rozliczeniach w poprzednich latach.

Niedobory planowane
Zarządy spółdzielni skrzętnie skrywają swoje rachunki, by nie wyszło na jaw, że z pieniędzy mieszkańców utrzymują się rodziny prezesów spółdzielni i setki ich znajomych. Ustawione przetargi, mieszkania za półdarmo dla znajomych, tworzenie niepotrzebnych etatów - to katalog środków dostępnych szefom SM-ów. Według grupy lokatorów SM Pojezierze, domagającej się usunięcia Procyka, powolny prezesowi zarząd i rada nadzorcza naraziły spółdzielnię na stratę około 1,2 mln zł przy przetargu na wymianę podzielników ciepła (wygrała go firma, której przedstawicielem był szef rady nadzorczej spółdzielni; jej podzielniki kosztowały 53,5 zł, a oferowane przez konkurenta nowocześniejsze urządzenia - 35 zł) oraz 2 mln zł z powodu przydzielania mieszkań po zaniżonych cenach "znajomym królika". Takie mieszkanie - z "odzysku" po wyrzuconych ze spółdzielni lokatorach - otrzymał m.in. były komendant policji w Olsztynie.
Krzysztof Gosławski, prezes warszawskiej SM Wyżyny, z naruszeniem statutu przewidującego, iż SM Wyżyny zajmuje się wyłącznie budownictwem wielorodzinnym - wybudował też dla siebie dom jednorodzinny, a rada nadzorcza przyznała mu rabat w należnościach wobec spółdzielni w wysokości 71,9 tys. zł (w rezultacie zapłacił za dom znacznie mniej niż szarzy członkowie spółdzielni za mieszkania w blokach).

SM im. Ignacego Paderewskiego w Katowicach, kierowana przez Elżbietę Zadróż, tworzy "fundusz kosztów ogólnych" lub "fundusz niedoboru planowanego" (sic!). W biurze zarządu tej spółdzielni (4 tys. członków) pracuje ponad 60 osób. Zygmunt Władyka, ekonomista i jeden z członków spółdzielni, szacuje, że zatrudnia ona dwukrotnie więcej pracowników, niż potrzebuje, na czym traci 500 tys. zł rocznie. Nawet z niewielkich spółdzielni da się coś "wycisnąć".
- Była prezes oddała kotłownię wybudowaną z pieniędzy lokatorów miejscowemu zakładowi ciepłowniczemu. Czy to zbieg
okoliczności, że niedługo potem kupiła sobie dom? - pytają Marian Mróz i Aleksander Kłak, mieszkańcy SM w Grodkowie. Kolejnego prezesa (już byłego) oskarżają o przywłaszczenie 20 tys. zł ze spółdzielczej kasy.

Przejmij to sam
Przerażające jest, jak łatwo można zdobyć nieograniczoną władzę nad spółdzielnią liczącą kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Władze spółdzielni, zwłaszcza tych mających co najmniej 5-10 tys. członków, tylko teoretycznie pochodzą z wyboru. Walne zgromadzenie członków spółdzielni (a w większych spółdzielniach ich przedstawicieli) wybiera radę nadzorczą, a ta zarząd. By głosowanie było ważne, na zebraniu musi się zjawić co najmniej połowa uprawnionych do głosowania, "chyba że statut stanowi inaczej". Statuty zaś niemal zawsze stanowią inaczej. Według szacunków Krajowego Związku Lokatorów i Spółdzielców, walczącego o prawa członków spółdzielni, ponad 90 proc. statutów spółdzielni w Polsce jest niezgodnych z konstytucją!
Zenon Procyk, specjalista w dziedzinie uprawy buraków, rządzi Olsztynem (Pojezierze ma około 40 tys. lokatorów w mieście liczącym 170 tys. mieszkańców) metodami iście orwellowskimi. - Sprzątaczki, elektrycy i inni pracownicy administracji zbierają informacje o tym, który z lokatorów zmarł czy wyjechał na dłużej za granicę. Później na zebraniach pojawiają się zamiast nich podstawione osoby, nawet spoza Olsztyna! - mówi Lidia Staroń ze Stowarzyszenia SM Pojezierze, walczącego o prawa członków spółdzielni. Dzięki temu wśród 100 "przedstawicieli mieszkańców" wybrano w 2002 r. około 70 pracowników administracji spółdzielni, którzy do dziś przegłosowują jedynie słuszne uchwały. Mieszkańcy poznańskiego Osiedla Młodych nie mogą od siedmiu lat odwołać prezesa Stachowiaka (karierę w SM zaczynał w PRL jako hydraulik), mającego na koncie wyrok sądowy i karę grzywny za łamanie prawa spółdzielczego! Oporni są wykluczani ze spółdzielni na podstawie art. 24 pkt 1 prawa spółdzielczego, za "naruszanie zasad współżycia społecznego". Zdaniem władz spółdzielni, zasady współżycia społecznego narusza podanie ich do sądu lub publiczna krytyka! Z olsztyńskiego Pojezierza wyrzucono na mocy tego paragrafu 600 osób.
Z opozycją nie patyczkuje się także prezes SM im. Ignacego Paderewskiego. W październiku 2002 r. Zadróż zlikwidowała spółdzielczą gazetkę "Sami u Siebie", bo jej autorzy pisali o nieprawidłowościach popełnianych przez zarząd (m.in. o potajemnej sprzedaży lokalu w najlepszym punkcie osiedla w 1998 r. ówczesnemu szefowi rady nadzorczej). Kontroli nad spółdzielnią nie mogą także odzyskać członkowie Grodziskiej SM w Grodzisku Mazowieckim (jej prezesem od 1997 r. jest Krzysztof Kozera). Członkowie zarządu zapisują bowiem do spółdzielni swoich znajomych. - Nie mieszkają oni w blokach, ale mają status tzw. członków oczekujących na mieszkanie. By go otrzymać, wystarczy zapłacić wpisowe i udział w wysokości 1050 zł. Dzięki temu zasiadają m.in. w radzie nadzorczej - tłumaczy Janusz Okurowski, mieszkaniec grodziskiej SM.

Prezes ubezpieczony
"Gdyby nie dobra wola Spółdzielni Mieszkaniowej Wyżyny, komisariat policji przy ul. Belgradzkiej już dawno uległby likwidacji" - zapewnia pisemko "Nasza Metropolia", nieoficjalny organ władz warszawskiej spółdzielni. Być może dlatego Prokuratura Warszawa Mokotów od siedmiu miesięcy nie oceniła wiarygodności zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez niektórych członków zarządu i rady nadzorczej SM Wyżyny (sprawa dotyczy podejrzeń fałszowania dokumentów i poświadczania nieprawdy). Wicewojewoda mazowiecki Maciej Sieczkowski otrzymał tzw. lokal rotacyjny w zasobach SM Wyżyny (dla oczekujących na mieszkanie), teraz jest to już jego mieszkanie lokatorskie.
"Ubezpieczanie się" wśród lokalnych decydentów to typowe działanie władz spółdzielni, które ma im zapewnić bezkarność. Procyk dzięki rozdawnictwu mieszkań i posad w spółdzielni zyskał takie wpływy, że policja na każde jego skinienie spisuje zbyt dociekliwych dziennikarzy (12 maja spotkało to ekipę regionalnego ośrodka TVP), a miejscowa dyrekcja Poczty Polskiej - po interwencji prezesa - nakazała swoim listonoszom wyjęcie ze skrzynek lokatorów Pojezierza ulotek nieprzychylnych prezesowi.

Lewe plecy
Co roku prezesi największych spółdzielni mieszkaniowych odbywają kilka narad, które służą głównie opracowaniu metod blokowania prób ukrócenia ich samowoli. Anna Grabska, działaczka Krajowego Związku Lokatorów i Spółdzielców, który walczy z nadużyciami zarządów SM-ów, w połowie maja 2004 r. wzięła udział w ogólnopolskim zjeździe Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych RP w Kazimierzu nad Wisłą. - Byłam w szoku, gdy odkryłam, że wśród 70-80 delegatów ledwie 10 proc. stanowili faktyczni przedstawiciele mieszkańców. Reszta to byli prezesi spółdzielni - mówi Grabska. Grono to odrzuciło wiele wniosków korzystnych dla lokatorów, m.in. ten, by delegat na zgromadzenie przedstawicieli nie mógł być jednocześnie członkiem rady nadzorczej spółdzielni (bo w ten sposób sam ocenia własną działalność w radzie).
Mieszkańcy kamienicy (100 mieszkań) należącej do SM Bałtyk w Gdyni od lat bezskutecznie próbują się oderwać od molocha, który drenuje ich kieszenie. - Spółdzielnia bierze od nas pieniądze, ale nic za nie nie robi. Budynek jest zaniedbany, dach przecieka, w piwnicy jest woda, niektóre mieszkania są zagrzybione - opowiada prof. Janusz Zaucha, mieszkaniec kamienicy. Lokatorzy skierowali sprawę do sądu, ale ten nie zgodził się na przeprowadzenie podziału, gdyż będąca u władzy lewica zlikwidowała przepisy umożliwiające oddzielanie się mniejszych wspólnot mieszkaniowych od wielkich spółdzielni. Lobby prezesów od lat wspierają aktywnie SLD i PSL. Szefem Krajowej Rady Spółdzielczej, "najwyższego organu samorządu spółdzielczego w Polsce", jest Jerzy Jankowski, były poseł SLD. To SLD i PSL uchwaliły art. 3 prawa spółdzielczego, stanowiący, że majątek spółdzielni jest prywatną własnością jej członków. Efekt? NIK straciła prawo do kontrolowania spółdzielni, a prezesi stali się bezkarni. Taki przywilej włoskie państwo oferowało tylko skruszonym gangsterom.

Jan Piński
Krzysztof Trębski
Współpraca: Beata Benasiewicz